Handmade home. Bunting i drugie życie puszki.

 
 
Dzisiejszym postem ( i następnymi podobnymi, mam nadzieję ) chciałabym pokazać, że moje życie na Wyspach kręci się nie tylko wokół jedzenia. Właściwie ostatnio moje poczynania w kuchni ograniczają się do ugotowania kaszy, sparzenia warzyw i uprażenia orzechów, ponieważ od jakiegoś czasu jeśli chodzi o posiłki, stawiamy na zdrowie. W kuchni powiało nudą ale mam nadzieję, że i to się zmieni, ponieważ zdrowo nie oznacza nudno, no ale nie o tym dziś miało być.
 
 
 
 
Dziś miało być o szyciu i tworzeniu. Pasją tą zaraziła mnie osoba, której już niestety nie ma w moim życiu, czego bardzo żałuję. Nie żałuję tego, że zaczęłam szyć bo sprawia mi to wiele radości. Początki były trudne, wszystkiego uczyłam się sama, klęłam na maszynę do szycia i rzucałam nożyczkami. Problemem największym jest brak czasu, obowiązki domowe, pomimo tego, że nie pracuję zawodowo, pochłaniają większość dnia, a po powrocie dziewczyn ze szkoły nie ma mowy o wolnej chwili dla mnie. Pomysłów w głowie masa, jeszcze więcej zdjęć w folderze "Inspiracje" a czasu jak nie było, tak nie ma.
 
 
 
 
 
 Bunting powstał już jakiś czas temu, z prawdziwego lnu, którego poszukiwałam dość długo aż w końcu zakupiłam spory kawał u sprzedawcy z niemieckiego eBaya. Po jakimś czasie do buntingu dorobiłam mały wazon, oklejając metalową puszkę kawałkiem lnu i przyklejając kwiat klejem na gorąco. Do tego zestawu idealnie pasuje suszona lawenda, prosto z mojego ogrodu, własnoręcznie wyhodowana. Na szczęście ślimaki za nią nie przepadają (co innego truskawki i poziomki :)
 
 
 
 
 
Jak Wam się całość podoba?
 
Jeśli macie ochotę obejrzeć inne moje wyszywanki,  zapraszam na moją stronę na FB
 

Komentarze

Popularne posty